poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wspólne Świąta..

Sebastian i Camila nigdy nie lubili świąt. Czym kierowana jest ich niechęć do Wigilii i czy to zbliży ich do siebie? 

- Jak to nie będziesz na Wigilii? - oburzyła się moja rodzicielka.
- Mamo.. - powiedziałem błagalnie. - Mam dużo pracy. Ale obiecuję, że w drugie święto na pewno zajrzę.
- Sebastian, bój się Boga - zaczęła lamentować moja matka. - To w pierwsze święto też Cię nie będzie? Przecież wtedy nikt nie pracuje, nie możesz sobie odpuścić? Nie zobaczysz brata ani siostry..
- Muszę zamknąć rok w firmie. Mamo mam do was prawie trzysta kilometrów, a zapowiadają śnieżycę - dodałem próbując usprawiedliwić swoją nieobecność na świętach. Naprawdę nie lubię świąt, ten cały wielki przepych, tłoki w sklepach, kolędy wszędzie - aż głowa boli. 
- Ale synku.. - błagała mama. Jest kochaną kobietą, zawsze mogę z nią porozmawiać, zawsze mi pomoże, jak mogłem jej odmówić.
- No dobrze - odparłem nieco zrezygnowany. - Postaram się dotrzeć pierwszego dnia wieczorem - słyszałem jak się ucieszyła, ja natomiast wyczuwałem kolejne męczące święta z rodzinką. Szybko pożegnałem się z mamą i wróciłem do swoich zajęć.
Mama wciąż czekała, aż przywiozę tę jedyną. Moje tłumaczenia tylko po części były prawdą, właściwie nie miałem aż tak dużo pracy.. Po prostu już wcześniej tak zorganizowałem sobie czas, żeby pojawić się u rodziców dopiero, kiedy moje rodzeństwo z rodzinami będzie od nich wyjeżdżać. Nie chciałem udawać, jak świetnie się bawię z siostrzenicami i bratankami, i zbywać żartem pytania mamy o narzeczoną, której ku jej rozpaczy wciąż nie miałem. Dlatego kiedy wokół mnie trwała przedświąteczna gorączka, wszyscy biegali, poszukując najładniejszych prezentów, zastanawiali się na wyborem choinki, sprzątali mieszkania - ja spokojnie pracowałem, nie przejmując się niczym. Jedyne co zaprzątało moją głowę, to warunki pogodowe w Austrii, w końcu zaplanowałem sobie wyjazd na narty zaraz po świętach. I być może właśnie to, wyłączenie z ogólnej krzątaniny sprawiło, że coś dostrzegłem. W mojej kamienicy ktoś jeszcze nie uczestniczył w tej gorączce - sąsiadka mieszkająca piętro niżej.
Nie znałem jej zbyt dobrze. Właściwie jedyne co o niej wiedziałem to, to że wprowadziła się tutaj zaledwie rok temu. Była bardzo ładna, ale bijący od niej smutek powodował, że nie miałem ochoty poznać jej bliżej. Wydawało mi się, że kryje w sobie jakąś tajemnicę, pewnie niezbyt przyjemną, a ja nie czułem w sobie powołania spowiednika i pocieszyciela. Sam przeżyłem kilka poważnych, dość pogmatwanych związków. Za każdym razem miałem wrażenie, że to jest właśnie ta jedyna, lecz zawsze jakaś dziwna siła powstrzymywała mnie od przedstawienia rodzicom kobiety, z którą się spotykałem. Nigdy też żadnej nie z nich nie nazwałem narzeczoną. I chociaż już przekroczyłem trzydziestkę, dość infantylnie, niczym nastolatek, nazywałem je swoimi dziewczynami. "Dziewczyny" wciąż się zmieniały, a ja byłem sam..
- Pan też nie przygotowuje się do świąt? - usłyszałem znienacka. Odwróciłem się i zobaczyłam moją sąsiadkę. Oboje schodziliśmy na podziemny parking do swoich aut. Do tej pory wymienialiśmy tylko krótkie "Dzień dobry", więc bezpośredniość tej uwagi mnie zaskoczyła.
- Tak, ale nie myślałem, że aż tak to widać - odpowiedziałem pośpiesznie.
- Do świąt trzy dni, a pon chodzi tak spokojnie, powoli. Zauważyłam, bo sama nie biorę udziału w tej bieganinie - wytłumaczyła mi i delikatnie się uśmiechnęła, mimo to, w jej oczach nadal można było dostrzec tego ogromny smutek.
- Rozumiem - odparłem i uśmiechnąłem się głównie do własnych myśli. Przyszło mi bowiem do głowy, że jeśli patrzymy na świat podobnie, to być może łączy nas coś więcej niż tylko wspólna niechęć do świąt. Zanim doszliśmy do samochodów, wymieniliśmy kilka uwag o zmianie charakteru świąt z religijnego na konsumpcyjny i zdążyliśmy się dobie przedstawić (nazywała się Camila Torres). potem pożegnaliśmy się i pojechaliśmy każde w swoją stronę.
Jednak przez cały dzień nie potrafiłem przestać o niej myśleć. To prawda, wciąż wyczuwałem w niej ten smutek i tajemnicę, które mi przeszkadzały. Lecz w trakcie naszej krótkiej rozmowy zza smutku i tajemnicy zaczęły wyzierać iskierki jakiegoś ciepła, niebanalna inteligencja, ironia i dystans do życia. Czyli te cechy, które zawsze mnie w kobietach bardzo pociągały. Dlatego bardzo się ucieszyłem, kiedy po pracy, wjeżdżając na podziemny parking, w tylnym lusterku zobaczyłem jej nadjeżdżający samochód. Niespiesznie zaparkowałem i wysiadłem z auta, udając, że oglądam niewidzialną rysę nad błotnikiem. W tym czasie Camila też zdążyła wysiąść ze swojego auta.
- Czyżby ktoś zarysował pana samochód? - zaczepiła mnie radośnie
- Nie, tylko mi się wydawało - odpowiedziałem. - Mogę prosić panią o radę?
- A w jakiej sprawie? - zaciekawiła się.
- Co robić, gdy człowiek nie przygotowuje się do świąt? Nie można spokojnie spotkać się ze znajomymi, bo nikt nie ma czasu. W telewizji też cały czas gadają o jednym. W kinach repertuar wyłącznie radosny i nieznośnie familijny. Słowem, nie ma jak uciec przed tym wszystkim.
- Zawsze można wyjechać - powiedziała.
- Gdyby nie to, że muszę wpaść na jeden dzień do rodziny, już dawno byłbym na nartach w Austrii - powiedziałem. - Ale sama pani rozumie, od rodziny się nie ucieknie - wytłumaczyłam. Chciałem dodać coś jeszcze, ale zobaczyłem jak szybko zmienia się jej twarz. Po radości, która gościła przed chwilą nie został nawet ślad, powiało od niej chłodem, jakby w jednej chwili zamieniła się w Królową Śniegu.
- Gdybym ja miała rodzinę, to z radością spędziłabym z nią święta - ucięła i szybkim krokiem odeszła. Nie powiedziała nic więcej, nie wytłumaczyła się, po prostu odeszła. Chwilę stałem zdumiony, jeszcze raz spojrzałem na wymyśloną rysę i ruszyłem w kierunku swojego mieszkania. Cały czas w głowie brzmiały mi jej słowa i cały czas się nad nimi zastanawiałem. Czułem, że to właśnie w tych słowach znajduje się klucz do jej tajemnicy i choć jeszcze niedawno nie miałem ochoty jej poznawać, to teraz w przedziwny sposób, chciałem ją rozwikłać niczym łamigłówkę. Nie wiedziałem tylko, czy bardziej pociąga mnie to, co kryje się za tajemnicą czy sama Camila.
Zresztą, to w tej chwili było nieważne, po prostu uznałem, że muszę ją poznać, dlatego później postanowiłem zejść do jej mieszkania, żeby przeprosić ją za nieświadome faux pas, które najwyraźniej popełniłem. Okazało się, że nie tylko ja wpadłem na ten pomysł, ponieważ spotkałem się z Camilą na półpiętrze.
- Chciałam pana przeprosić za ten wybuch.. - zaczęła pierwsza. - Pan nie może wiedzieć, dlaczego tak mnie pan zdenerwował, a po naszej wcześniejszej rozmowie mógł pan odnieść wrażenie, że ja też po prostu nie lubię świąt - wytłumaczyła.
- Może łatwiej będzie, jeśli zaczniemy mówić sobie po imieniu? - zaproponowałem i uśmiechnąłem się do niej.
- Dobrze - odparła i też się uśmiechnęła. - Cami - dodała i wyciągnęła w moim kierunku rękę.
- Seba - odpowiedziałem i uścisnąłem jej dłoń.
- To znaczy, że się nie gniewasz? - zapytała.
- Przecież pani.. Przecież wiesz, że ja też szedłem Cię przeprosić - poprawiłem się szybko.
- Rozumiem. To się cieszę - dodała. - Lepiej już pójdę - szepnęła i zaczęła schodzić po schodach. Miałem ochotę ją przytulić, pocieszyć, ale zamiast tego wypaliłem:
- Nie masz ochoty na kawę?
- U ciebie czy u mnie? - ucieszyła się. Trochę mnie zaskoczyła tym pytaniem. Chwilę milczałem, bo wcześniej nie pomyślałem o miejscu, gdzie mielibyśmy ją wypić. Ona jednak jakby czytała w moich myślach sama odpowiedziała na swoje pytanie z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Pewnie wolałbyś u mnie, bo jakby się rozmowa nie kleiła, nie musiałbyś mnie wypraszać. Ale ja uroczyście Ci obiecuję, że jeśli pójdziemy do Ciebie, to jak tylko mrugniesz prawym okiem, zaraz sobie grzecznie pójdę - wtedy właśnie poczułem, że Camilę pociąga mnie w sposób, któremu nie mogę się oprzeć. Bo nic tak nie dodaje kobiecie seksapilu jak inteligencja! Dlatego.. Przyciągnąłem Cami mocno do siebie i pocałowałem. To był impuls, zwykle się tak nie zachowuję. Ale ona nie broniła się, ale również nie zareagowała entuzjazmem. Gdy wreszcie oderwałem usta od jej ust, spojrzała na mnie bystro.
- To tak ma wyglądać ta kawa? - zapytała z lekką ironią
- Przepraszam.. - zacząłem. - To moja słabość, kiedy kobieta powie coś bardzo dowcipnego, nie mogę się powstrzymać, żeby jej nie.. - urwałem, bo tym razem to Cami mnie pocałowała, po czym chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę swojego mieszkania. Jednak ja twardo stałem w miejscu. Spojrzała na mnie zdziwiona. Ruchem głowy wskazałem moje mieszkanie, a ona z uśmiechem skinęła głową. praktycznie galopem wbiegliśmy po schodach piętro wyżej, otworzyłem drzwi i oboje wbiegliśmy do przedpokoju, zdzierając z siebie ubrania. Zupełnie nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło, nigdy wcześniej się tak nie zachowywałem i po minie Cami mogłem wyczytać, że w jej głowie krążą dokładnie takie same myśli. Mimo to żadne z nas nie przestawało.
W drzwiach od mojej sypialni Cami nagle odsunęła się ode mnie i chwyciła moje dłonie.
- Poczekaj.. - wyszeptała.
- Co się stało? - zapytałem trochę zmartwiony.
- Jaa.. - zaczęła. - Ja tak nie mogę. Przecież my się właściwie nie znamy, nic o sobie nie wiemy - zaczęła tłumaczyć i się plątać.
- I ta refleksja naszła Cię tak nagle? - burknąłem trochę zły.
- Nie gniewaj się.. - powiedziała szybko i swoją delikatną dłonią dotknęła mojego policzka. - Obiecuję, że będziemy się kochać jeśli nadal będziesz tego chciał, ale najpierw musisz poznać moją historię - powiedziała i opuściła wzrok. W tamtej chwili byłem gotowy obiecać jej absolutnie wszystko. Włącznie z tym, że będę się z nią kochać, nawet gdyby się okazało, że jest seryjną zabójczynią swoich kochanków. Jednak z drugiej strony uznałem, że choć moment był bardzo niestosowny, ona po prostu MUSI zdradzić mi swoją tajemnicę. Znowu włożyłem spodnie, podałem jej bluzkę i ponownie zaprosiłem na kawę.
Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się czegoś takiego. Nastawiłem się na opowieść o jakimś ciężkim, nieudanym związku. Ale nie historii o mężu - chodzącym ideale oraz ukochanej kilkuletniej córeczce, którzy byli całym jej światem. Aż do chwili, kiedy pięć lat temu cała rodzina miała wypadek samochodowy i tylko Cami przeżyła. Chociaż otwarcie powiedziała, że wolałaby umrzeć razem z nimi i spocząć obok nich na cmentarzu. Nie należę do facetów, którzy łatwo się wzruszają, a łzy uważam za rzecz mało męską. Jednak słuchając tej historii z trudem nad sobą panowałem. Teraz kiedy wspominam tą sytuację, opisuję to wszystko pokrótce, Cami opowiadała mi swoją historię blisko dwie godziny..
- Co teraz? - zapytała kiedy skończyła swoją opowieść.
- Przecież wiesz, po wysłuchaniu takiej historii człowiek traci ochotę właściwie na wszystko, nie tylko na seks.. - powiedziałem i spojrzałem jej w oczy. - Powiedz, dlaczego mi to opowiedziałaś? Żeby mnie do siebie zniechęcić? - zapytałem nieco zdziwiony.
- Chciałam, żebyś wiedział - powiedziała cicho Cami. - Żebyś rozumiał, że niektóre moje reakcje.. - zaczęła ale jej przerwałem
- Cami, dopiero zaczęliśmy się poznawać, a Ty fundujesz mi od razu.. To znaczy, wiem, że to dla Ciebie ważne, ale.. Widzisz, ja.. - nie bardzo umiałem ubrać w słowa to, co w tamtej chwili czułem. Sam gubiłem się w tym, co mówiłem.
- Nie tłumacz się.. Spodziewałam się, że tak będzie - stwierdziła chłodno. Zmrużyła prawą powiekę, przygryzła wargę, wstała i wyszła. Zupełnie bez słowa. A ja dalej siedziałem osłupiały na kanapie gubiąc się we własnych myślach. W końcu wstałem, poszedłem pod prysznic chcąc choć trochę się orzeźwić i zmyć z siebie to wszystko, jednak mimo to cały czas zastanawiałem się, co mam ze sobą zrobić? Po prysznicu, który nie przyniósł oczekiwanych efektów, poszedłem do kuchni, nalałem sobie wina i na spokojnie zacząłem analizować zaistniałą sytuację. Próbowałem przetrawić to wszystko, co się dzisiaj wydarzyło. Po co Cami mi to wszystko powiedziała? Gdyby zrobiła to za jakiś czas, kiedy byśmy się lepiej poznali i bylibyśmy już parą, być może byłoby to zrozumiałe.. Ale tak na samym początku?! Przecież zanim tak naprawdę doszło do czegokolwiek, ona wywiesiła czerwoną flagę.. Ostrzeżenie. Ale może to dobrze, może tak powinna. Może Cami po prostu chciała mnie ostrzec, w co się pakuję, zanim zaangażowałem się emocjonalnie. Camila otworzyła się przede mną, opowiedziała swoją historię, zaufała mi, a ja tak po prostu ją wyprosiłem z domu, bo zepsuła mi okazję na dobry seks i miłe zakończenie dnia.. Poczułem się jak ostatni cham, jak typowy facet świnia, któremu zależy tylko na jednym.. Co ze mnie za facet?
Szybko się ubrałem, wziąłem butelkę czerwonego wina i wyszedłem z mieszkania. Szybko zbiegłem po schodach i gwałtownie zatrzymałem się na półpiętrze, bo znowu spotkaliśmy się z Cami w połowie drogi.
- Czy to nie zabawne, że o wszystkim myślimy w tej samej chwili? - zapytałem.
- Raczej przerażające - uśmiechnęła się. - Ale teraz idziemy do mnie i to Ty mi wszystko opowiadasz - powiedziała groźnie i zupełnie mnie zaskakując pokazała mi język.
- Ale ja właściwie nie mam o czym opowiadać - powiedziałem, kiedy schodziliśmy po schodach w kierunku jej mieszkania. - Moje historie będą do bólu banalne, zwłaszcza po tym co usłyszałem - dodałem, ale Cami tak długo wierciła mi dziurę w brzuchu, że w końcu opowiedziałem jej o moich kilku nieudanych związkach, o marzeniu mojej mamy, że kiedyś wreszcie pozna moją narzeczoną i o tym dlaczego tak nie lubię świąt. Podczas moich nudnych opowieści osuszyliśmy całą butelkę wina, a potem jeszcze długo rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, i po prostu zaczęliśmy się poznawać. Na dobranoc pocałowaliśmy się jak przyjaciele i każde poszło spać do własnego łóżka.
Następnego dnia, dzień przed Wigilią, znowu wpadliśmy na siebie schodząc do garażu. Zdążyliśmy umówić się na wspólny wieczór i każde z nas pojechało do swojej pracy. Mimo wysiłków nie mogłem skupić się na robocie. Cały czas myślałem o Cami i o tym, jaki prezent mogę jej kupić na święta. Sam byłem całkowicie zdziwiony absurdalnością tego pragnienia, ponieważ od lat nikogo nie obdarowywałem prezentami. Wystarczył jeden wieczór z Camilą i wszystko zaczęło się zmieniać. Wcześniej wyszedłem z pracy i pojechałem do dobrej drogerii szukać perfum. Na szczęście nie było to takie trudne jak się spodziewałem i poszło całkiem sprawnie. Byłem całkowicie zadowolony ze swojego wyboru.
- Co robisz jutro? - zapytała Cami, kiedy spotkaliśmy się wieczorem.
- No wiesz.. Mam dużo pracy - powiedziałem.
- To wersja dla Twojej mamy - powiedziała ironicznie i spojrzała mi w oczy.
- Masz jakąś propozycję? - zapytałem, wiedząc, że i tak nie mam szans przekonać jej, że mam masę pracy.
- Pomyślałam.. - zaczęła cicho. - Że moglibyśmy spędzić ten czas razem - dodała i delikatnie się uśmiechnęła.
- Świetny pomysł. Przyjdę do Ciebie z samego rana i w pół dnia załatwimy całe świąteczne przygotowania. - powiedziałem, a w mojej głowie pojawiło się tysiąc pytań i myśli. Czy ja naprawdę to powiedziałem? Przecież od lat nie cierpię świąt, robię wszystko, żeby uniknąć spotkań z rodziną, denerwują mnie kolędy grane dosłownie wszędzie i ludzie, załatwiający wszystko na ostatnią chwilę.. I teraz tak po prostu zgodziłem się na przygotowanie świąt, zdecydowanie, krótka znajomość z Cami ma na mnie ogromny wpływ. - A później zgłosimy się do księgi rekordów Guinessa, za zorganizowanie najszybszych świąt - zażartowałem, a ona zaczęła się śmiać. To był najpiękniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałem. Zaczęliśmy rozmawiać o jutrzejszym dniu, co przygotujemy, ale przede wszystkim gdzie spędzimy Wigilię. Znowu bardzo dużo rozmawialiśmy, czułem, że znaleźliśmy wspólny język, że rozumiemy się bez słów. Tego wieczoru też tylko się pocałowaliśmy na dobranoc i każde poszło do siebie spać, aby trochę odpocząć i przygotować się do jutrzejszego dnia.
Dzisiaj wstałem w świetnym humorze i właściwie niemal od razu po przebudzeniu zapukałem do drzwi Cami, ale odpowiedziała mi głucha cisza. Zadzwoniłem kilka razy, ale i to nie przyniosło efektu. Przez chwilę pomyślałem, że być może wyszła do sklepu albo poszła załatwić jakiś swoje sprawy, więc wróciłem do siebie, zjadłem śniadanie, poczytałem gazetę i pół godziny później ponowiłem próbę. Znowu bez rezultatu, przestraszyłem się, a jeśli coś jej się stało? Do głowy przyszły mi same najczarniejsze scenariusze, ale szybko odrzuciłem od siebie te myśli. Postanowiłem pójść do swojego mieszkania i znowu spróbować później, kiedy byłem na schodach, usłyszałem hałas dochodzący z jej mieszkania. Po chwili drzwi się otworzyły i wyjrzała zza nich zmęczona i zapłakana Cami. Wyglądała strasznie, tak jakby całą noc nie zmrużyła oka. Była blada i ledwo trzymała się na nogach.
- Co się stało?! - zapytałem przestraszony i szybko do niej podbiegłem.
- Nie potrafię.. - zaczęła słabym głosem. - Przypomniało mi się wszystko.. Jak z Broadway'em i Leną przygotowywaliśmy się do świąt. Nie potrafię, wybacz mi.. - powiedziała cicho, a z jej oczu popłynęły łzy. - A nawet Ci prezent kupiłam, taki ładny krawat - dodała i uśmiechnęła się przez łzy.
- A ja mam dla Ciebie perfumy - powiedziałem szybko, licząc, że to trochę rozładuje napięcie i atmosferę. Jednak wszystko potoczyło się odwrotnie.
- Widzisz, wszystko popsułam - powiedziała w końcu i rozpłakała się na dobre.
- Przestań, nic się nie stało - przytuliłem ją i próbowałem pocieszyć. - Przecież wiesz, że mi na tym nie zależało - dodałem, mając nadzieję, że chociaż trochę ją pocieszę, ale znowu wszystko zepsułem.
- Ale mnie zależało! - wybuchła na nowo. - Chciałam znowu spędzić święta z rodziną, normalnie, jak inni. Chciałam poczuć czyjąś bliskość, zapomnieć o tym, co złe. Ale znowu wszystko zepsułam!
- Wiesz co, mam pomysł - powiedziałem szybko, przerywając jej żałobną tyradę. - Pakuj się jedziemy na święta do moich rodziców.
- Ale.. - odsunęła się ode mnie. - Przecież wcale im o mnie nie mówiłeś, a teraz zjawisz się bez uprzedzenia z jakąś dziewczyną u boku, w dodatku zapłakaną i wyglądającą jak śmierć? Jak Ty przedstawisz mnie swojej rodzinie?
- Moja mama na pewno się ucieszy jak przyjedziemy na święta. A przedstawię Cię jako moją narzeczoną - powiedziałem całkiem poważnie. Cami przez jakiś czas się opierała, nie chciała jechać, ale w końcu udało mi się ją przekonać. Kolejnych kilka godzin upłynęło nam na pospiesznym pakowaniu się i kupowaniu prezentów dla całej mojej rodziny.
Do rodziców wpadliśmy wraz z pierwszą gwiazdką, budząc wielkie i radosne poruszenie. Cami strasznie bała się tego spotkania, czuła się niepewnie, ponieważ bała się jak zostanie przyjęta. Ale moi bliscy wiedzieli, że skoro zdecydowałem się przywieźć ją na święta, to znaczy, że jest dla mnie naprawdę ważna i potraktowali ją jak kogoś, kto już jest członkiem naszej rodziny.

W tym roku spędzamy wspólnie trzecie świta. Jestem z Cami ogromnie szczęśliwy, daje mi wszystko, miłość, ciepło, bezpieczeństwo, a przy tym wszystkim pozostaje całkowicie sobą. Oczywiście cały czas widać jej ból, ale także miłość do męża i córki i wiem, że to zawsze będzie jej częścią, ale już mi to nie przeszkadza i cieszę się, że mogę być przy niej, pocieszać ją gdy tego potrzebuje, być jej przyjacielem, ale także mężem. Cieszę się, że to właśnie z nią dzielę swoje życie, powodzenia i smutki, że to właśnie z Camilą mogę wychowywać naszą córeczkę, której daliśmy imię po starszej siostrze. Jestem ogromnie wdzięczy losowi i Bogu, że Cami wtedy znalazła w sobie odwagę i zagadnęła do mnie, dzięki niej na nowo uwierzyłem w magię świąt, uwierzyłem, że to wspaniałe rodzinne święto i teraz z wielką radością jeżdżę do rodziny, aby razem z nimi spędzić ten magiczny czas.

Merry Christmas and Happy New Year!

No więc z okazji Świąt Bożego Narodzenia, życzę Wam żeby te święta były magiczne, spokojne i rodzinne, żeby spełniły się Wasze wszystkie marzenia, nieważne jakie :) Dużo życzliwości, uśmiechu i radości!
Życzę Wam, żeby każda z Was robiła, to co kocha, żebyście były po prostu sobą, nikogo nie udawały i nie zwracały uwagi, na krytykę innych. Róbcie swoje na swoich warunkach! Życzę Wam, żeby ten nadchodzący 2014 rok, był jeszcze lepszy od tego roku, żeby wszystko wyszło Wam tak jak sobie to zaplanowałyście. No i oczywiście, życzę Wam mnóstwo weny, pomysłów, komentarzy i wyświetleń!
Ponieważ święta, to czas magiczny - "It's the season, love and understanding!"

A w prezencie świątecznym macie ode mnie parta o Semi! :)

Feliz Navidad! <3
Z całego serca życzy MartuLLa.

niedziela, 15 grudnia 2013

Wciąż czekam..

Wspomnienia.
To było bardzo dawno temu, kiedy po raz kolejny przeprowadziłam się w nowe miejsce z moim ojcem, tym razem padło na Buenos Aires. Miałam tego dość, odkąd pamiętam wszędzie czułam się obco, co chwile byłam w innej szkole i musiałam poznawać nowych ludzi.. Odkąd skończyłam 5 lat co chwilę się przeprowadzaliśmy, nienawidziłam tego, za każdym razem kiedy zdążyłam przyzwyczaić się do jakiegoś miejsca, kiedy poczułam, że to właśnie tam jest moje miejsce i do niego należę, mój kochany ojciec oznajmiał mi, że się wyprowadzamy.. Tak było i wtedy, na szczęście ojciec powiedział, że to już ostatni raz i więcej się nie przeprowadzimy. Cieszyłam się bardzo, może w końcu znajdę swoje miejsce na świecie. Znowu musiałam zmienić szkołę i bardzo mnie to stresowało. Bałam się reakcji ludzi, bałam się, że nikt mnie nie polubi, ale szybko okazało się, że będę studiować razem z Marco. Znam go jeszcze z dzieciństwa, byliśmy sąsiadami i najlepszymi przyjaciółmi. Mimo, że minęło tyle lat, Marco nic się nie zmienił, bardzo się ucieszyłam, że go spotkałam i będziemy razem studiować. Od razu zaczęliśmy spędzać razem dużo czasu, chłopak oprowadził mnie po Buenos Aires, pokazał wszystkie najfajniejsze miejsca i przedstawił swoim przyjaciołom.
Wszystkich polubiłam od pierwszego spotkania, tworzyli naprawdę zgraną paczkę, na pierwszy rzut oka widać było, że mogą na siebie liczyć i są w stanie zrobić dla siebie wszystko. Strasznie się ucieszyłam, że być może będę częścią tej paczki i będę spędzała z nimi czas.
Nie pomyliłam się, szybko zostałam zaakceptowana i właściwie staliśmy się nie rozłączni, ale mimo to i tak najwięcej czasu spędzałam z Marco. Mogłam z nim porozmawiać dosłownie o wszystkim, a tematy nigdy nam się nie kończyły. Byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi i choć wcześniej nie wierzyłam w istnienie przyjaźni między kobietą a mężczyzną, to właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że taka przyjaźń istnieje. Nasze relacje z dnia na dzień stawały się coraz bliższe, ale cały czas były czysto przyjacielskie. Dzwoniliśmy do siebie codziennie i potrafiliśmy gadać ze sobą po pięć godzin wiedzieliśmy o sobie dosłownie wszystko, także o prywatnych sprawach i to właśnie dzięki niemu uwierzyłam w przyjaźń damsko-męską, mimo to nie zapominaliśmy o naszych przyjaciołach i zawsze znajdowaliśmy czas, żeby się z nimi spotykać.
Kiedy już byłam częścią paczki i wszystko zaczęło się świetnie układać, Marco zaczął umawiać się z Aną. Mimo, że był tylko moim przyjacielem strasznie mnie to zabolało i poczułam jakąś pustkę. Wtedy nie wiedziałam dlaczego, a on zaczął poświęcać swojej dziewczynie coraz więcej czasu, natomiast ja poszłam w odstawkę.. To znaczy cały czas do mnie dzwonił, był przy mnie, ale to już nie było to, co dawniej.. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić i coraz częściej pytałam siebie czy przypadkiem się w nim nie zakochałam, ale szybko się otrząsałam i uświadamiałam sobie, że jestem tylko troszkę zazdrosna, bo kiedyś był cały mój, a teraz spędza czas z dziewczyną. Wtedy myślałam, że to prawda i cały czas wmawiałam sobie, że tak jest. Odkąd Marco zaczął chodzić z Aną, często chodziłam smutna i przybita i wtedy przy moim boku pojawił się Leon Verdas. Potrafił mnie wesprzeć, pocieszyć i wywołać uśmiech na mojej twarzy. Zaczęłam spędzać z nim dużo czasu i przestałam sobie zawracać głowę tym, że mój przyjaciel ma dziewczynę i w końcu się w nim zakochałam. Znowu zaczęło się wszystko układać, miałam nie tylko świetnego przyjaciela Marco, ale także fantastycznego chłopaka Leona. Nadal spędzałam czas z Marco, nadal dużo rozmawialiśmy, doradzaliśmy sobie, pomagaliśmy w ciężkich chwilach, nadal byliśmy po prostu przyjaciółmi. Mój związek z Leonem był coraz poważniejszy, zaczęliśmy rozmawiać o przyszłości, pojawiły się nawet palny związane ze ślubem. Byłam z nim ogromnie szczęśliwa, Leon był dobrze sytuowanym młodym mężczyzną, pochodził z dobrego domu, był niesamowicie kulturalny, grzeczny i wychowany. Było nam razem dobrze, mieliśmy wspólne zainteresowania, nigdy się ze sobą nie nudziliśmy. Zdarzało się tak, że czasami mijaliśmy się w swoich planach i oczekiwaniach, ale nie przeszkadzało mi to. Między nami było wspaniale, kochałam i czułam się kochana. Mimo to od czasu do czasu wkradała się myśl, że czegoś mi brakuje, sądziłam, że marzę o czymś czego i tak nigdy nie dostanę, ale sama nie wiedziałam co to jest, nie potrafiłam zdefiniować w czym jest problem i czy w ogóle jest jakiś problem. Z czasem Leon zaczął się stawać coraz bardziej zazdrosny o Marco, o to, że tak często do siebie dzwonimy, że mamy tak dobry kontakt, a tematy do rozmów nam się nie kończą. Marco wiedział bardzo dużo o mnie i o moim związku, wiedziałam, że zawszę mogę na niego liczyć, że zawsze mi pomoże. Tylko raz powiedział mi, że Leon nie jest mężczyzną dla mnie, że mimo podobnych charakterów i zainteresowań różnimy się od siebie i nie powinniśmy dalej być razem. Ostro wtedy zareagowałam i przez jakiś czas nie odzywałam się do Marco, nie podobało mi się to, że ocenia mój związek i krytykuje Leona. Mimo to nie wytrzymałam długo bez mojego przyjaciela, po prostu za bardzo za nim tęskniłam. A Leon.. Leon stawał się coraz bardziej zazdrosny i coraz bardziej przeciwny naszej przyjaźni. Zastanawiałam się dlaczego tak reagował, przecież znał Marco, przyjaźnili się. A on powiedział mi kiedyś w prost, że nie wierzy w to, że to tylko przyjaźń. Dlatego zaczęłam unikać Marco, przestałam odbierać telefony, wykręcałam się jakimiś drobnymi kłamstewkami byle się z nim nie spotkać. Ale związek z Leonem był dla mnie ważniejszy niż przyjaźń, nie chciałam go stracić, mimo, że wiedziałam, że nie robiłam nic złego i tak ograniczyłam kontakty i spotkania z Marco do minimum. Chłopak wyczuł, że zmieniłam swój stosunek do niego i chciał się dowiedzieć dlaczego, co się stało. W końcu postanowiłam się z nim spotkać i wszystko mu wyjaśnić. Rozmowa z nim nie była dla mnie prosta, właściwie to była krępująca i dość trudna. Ale wspólnie z Marco ustaliliśmy, że dla dobra mojego związku przestaniemy się ze sobą kontaktować, mimo, że nie mieliśmy nic na sumieniu. Byliśmy jedynie przyjaciółmi i Leon nie miał powodów do zazdrości. Rozmawialiśmy jeszcze bardzo długo, żeby się nacieszyć sobą, w końcu to było nasze ostatnie spotkanie, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Chłopak powiedział mi, że rozstał się z Aną, bo go zdradzała, opowiedział mi o wielu rzeczach, o tym co się zmieniło u niego, w jego rodzinie.. Przez chwilę było tak jak kiedyś.. Kiedy się żegnaliśmy, czułam się okropnie, wiedziałam, że to wszystko moja wina i nie powinnam w taki sposób tracić przyjaciela, ale wtedy zaślepiała mnie miłość do Leona, sama nie wiedziałam czy mam mu podać rękę, przytulić go, pocałować w policzek.. Jak miałam pożegnać się z kimś, kogo więcej nie zobaczę? W jego oczach widziałam to samo, też nie wiedział, co ma zrobić i wtedy tak po prostu rzuciłam mu się na szyję, tym jednym gestem chciałam mu pokazać ile dla mnie znaczy i że nigdy go nie zapomnę, Marco mocno mnie ścisnął i szepnął mi do ucha: "Vilu, będę na Ciebie czekał." po czym mnie puścił, uśmiechnął się i odszedł w swoją stronę. Zostawiając mnie samą z moimi myślami. Wróciłam do domu i zaczęłam się zastanawiać, czy słusznie postąpiłam, a może powinnam walczyć o przyjaźń? Przecież znałam Marco od dziecka, nie powinnam jednego dnia wszystkiego przekreślać, mimo to nic nie zrobiłam, zostałam przy Leonie. Z dnia na dzień coraz bardziej brakowało mi Marco, rozmów z nim, jego poczucia humoru, uśmiechu, dobrej rady. Nie miałam się z kim podzielić tym co dzieje się w moim życiu. Tęskniłam za nim i nie umiałam sobie z tym poradzić, mimo, że był przy mnie Leon i byłam z nim szczęśliwa, to wielokrotnie po nocach płakałam z tęsknoty za przyjacielem. Mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące, a moja tęsknota stawała się coraz większa, oczywiście przyzwyczaiłam się do tego, że go nie ma przy mnie, ale nigdy nie przestałam o nim myśleć.
Z czasem między mną a Leonem wszystko zaczęło się psuć, coraz więcej rzeczy nie pasowało i zaczęliśmy być dla siebie obojętni. Często kłócąc się traciliśmy nad sobą panowanie i wypominaliśmy sobie wszystko to, co najgorsze. On oczywiście zawsze wypominał mi Marco, co bolało mnie podwójnie, bo nie dość, że z ust ukochanego wychodziły najgorsze oskarżenia, to jeszcze przypominały mi się wszystkie chwile z przyjacielem. Po jakimś czasie podjęłam decyzję, że mam już tego dość, mam dość tych ciągłych oskarżeń o coś czego nie zrobiłam i w końcu skończyłam ten toksyczny związek. Od razu poczułam ogromną ulgę, ale również żal do siebie.. Żal o to, że pozwoliłam jedynemu mężczyźnie, który zawsze był dla mnie ważny odejść.. Dopiero po rozstaniu z Leonem uświadomiłam sobie jak ważny był dla mnie Marco i dopiero po rozstaniu z Verdasem poczułam ten ogromy ból po stracie przyjaciela..
Zamknęłam stary rozdział i zaczęłam układać sobie życie na nowo, mimo stale towarzyszącego bólu i tęsknoty, wreszcie mi się udało.. Znalazłam pracę i poznałam Diego. Na początku bałam się angażować, byłam zimna, obojętna i zamknięta na tą znajomość, jednak po jakimś czasie się przełamałam. Trochę lepiej się poznaliśmy i po kilku miesiącach się pobraliśmy. Nie było to małżeństwo z miłości, przynajmniej nie z mojej strony, po prostu bałam się być sama. Między nami było dobrze, spokojnie, bezpiecznie, ale bez uczucia. I znowu przez cały czas wydawało mi się, że czegoś mi brakuje, ale tak jak wcześniej tłumaczyłam to sobie tym, że pewnie marzę o czymś nierealnym i uważałam, że w końcu w każdym związku pojawia się obojętność..
Teraźniejszość.
Zdaje sobie sprawę z tego, że moje małżeństwo pewnie długo nie przetrwa, chociaż wszyscy mówią mi, że Diego jest zakochany we mnie do szaleństwa, to ja nie potrafię tego odwzajemnić.. Nie potrafię go pokochać, bo nie jest nim.. Tak wiele musiało się wydarzyć, żebym wreszcie uświadomiła sobie kogo tak naprawdę kocham. Musiałam sprawić tyle cierpienia nie tylko jemu, ale także sobie, żeby wreszcie przyznać się przed sobą, że to właśnie jego kocham od samego początku, a teraz go tu nie ma i nawet nie wiem gdzie on jest. I mimo tego, że cały czas go szukam, nigdzie nie mogę go znaleźć. Zapadł się pod ziemię.
I kiedy wreszcie zaczynam godzić się z tym, że go już nie ma i więcej go nie zobaczę, mimo, że to boli jak cholera, spotykam go przypadkiem w parku. Nic się nie zmienił, wygląda tak samo. Błyszczące oczy, roztrzepane włosy i ten niesamowicie olśniewający, szczery uśmiech. Jest diabelnie przystojny! Czy wcześniej to zauważyłam? W końcu mnie zauważył, zawołał jakąś dziewczynkę i zaczął się kierować w moją stronę. W głębi modle się, żeby mi powiedział, że to jego bratanica albo siostrzenica albo opiekuję się córką sąsiadów, ale z daleka słyszę jak dziewczynka mówi do niego "Tato", a on podszedł do mnie jak gdyby nigdy nic.
- Cześć, dawno się nie widzieliśmy - powiedział i szeroko się uśmiechnął. - Nic się nie zmieniłaś - dodał.
- Ty też - odpowiedziałam i próbowałam się uśmiechnąć, ale raczej wyszedł mi z tego jakiś grymas.
- Co u Ciebie? Opowiadaj - zaczął mnie wypytywać o wszystko, zupełnie tak, jakby nic się nie stało, jakbym go od siebie nie odepchnęła i nie zniszczyła naszej przyjaźni. Znowu zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim.
- Wszystko w porządku, jak widać - odparłam krótko i się delikatnie uśmiechnęłam.
- Ale jesteś rozmowna - dodał z uśmiechem. - Co z Leonem?
- Nie wiem, rozstaliśmy się - powiedziałam. - Cały czas się mijaliśmy, chcieliśmy czegoś innego, nie układało się. Wszystko zaczęło się od podejrzeń o naszą przyjaźń i zarzucania, że między nami jest coś więcej - dodałam zgodnie z prawdą. Wtedy Marco posmutniał, cała radość zniknęła z jego twarzy, nie było śladu po uśmiechu. - Co się stało?
- Wiesz Vilu.. - zaczął powoli. - Odkąd tylko pojawiłaś się w Buenos Aires byłaś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką i cały czas miałem nadzieję, że Ty też widzisz we mnie kogoś więcej niż tylko przyjaciela - odparł smutno. - Już nigdy nie pokocham nikogo tak jak kochałem.. Kocham Ciebie - dodał łamiącym się głosem, a ja stałam jak słup soli, patrzyłam mu w oczy i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam, czemu wcześniej nic mi nie powiedział?
- Marco.. - szepnęłam, ale nie zdążyłam dodać nic więcej, bo podeszła do nas jego żona - Francesca. Potraktowała mnie z dużym chłodem i dystansem, chociaż kiedyś się przyjaźniłyśmy. Marco poprosił ją, by wzięła ich córeczkę na chwilę na plac i dała nam porozmawiać jeszcze przez pięć minut. Fran z wielką niechęcią zgodziła się na prośbę męża i szybko odeszła. A my.. Staliśmy na przeciwko siebie i żadne z nas nie miało odwagi się odezwać.. Po prostu patrzyliśmy sobie w oczy, z których mogliśmy wyczytać wszystko..
 - Byłam głupia, że wcześniej tego nie zauważyłam - odezwałam się pierwsza. - Teraz jest już za późno.. - dodałam, podeszłam do niego i tak jak kiedyś rzuciłam mu się na szyję, od razu mocno mnie przytulił. Poczułam przyjemne ciepło i wiedziałam, że straciłam swoją prawdziwą miłość, pewnie na zawsze.. Mimo to nie mogłam się powstrzymać i szepnęłam: "Teraz to ja będę czekać na Ciebie." odsunęłam się od niego i obdarzyłam go uśmiechem. Pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę.
Od spotkania w parku nie mamy ze sobą żadnego kontaktu, tym razem to ja odsuwam się w cień, moje małżeństwo z Diego nie byłoby dla mnie przeszkodą, gdyby tylko Marco chciał spróbować.. Gdyby dał jakiś znak.. Jednak tym razem to nie ja decyduje o naszej przyszłości.. Wciąż czekam..



Taki tam parcik o Vilu i Marco! 
Co sądzicie, podoba się? Po dość długiej nieobecności na blogu wracam z One Partem, myślicie, że to dobry pomysł?
Mam dużo pomysłów, więc jak tylko znajdę wolną chwilę, to będę pisała. Ale z góry mówię, że będę próbowała tworzyć takie pary jakich nie ma w serialu, no chyba, że będę miała pomysł na jakąś konkretną parę :)
Jeśli chodzi o ciąg dalszy opowiadania.. to coś tam zaczęłam skrobać, ale nie mam jeszcze weny na skończenie go, więc zajmę się takimi tam krótkimi partami ;)
Miłego czytania! :*
MartuLLa!